Wola Gułowska 3.10.2010

W niedzielę 3 października 2010 roku GRH SIEDEMNASTY wcielił się w rolę żołnierzy walczących w ostatniej bitwie wojny obronnej Polski.

Udział w tegorocznej rekonstrukcji w Woli Gułowskiej był wyzwaniem nawet dla wymagających rekonstruktorów. Wymagania mundurowe, zadeklarowane przez organizatora były konkretne i, co najważniejsze - do końca przestrzegane. Widać było, że autorzy scenariusza mieli ambicję stworzenia widowiska realistycznego i konsekwentnego, bez uproszczeń i konwencjonalizmów, jakie czasem czynione są w czasie inscenizacji, "dla dobra widza". Stąd dbałość nie tylko o szczegóły umundurowania u występujących (nawiasem mówiąc, dobre wrażenie robił także sposób przeglądu wyposażenia uczestników - wszelkie uwagi były robione taktownie i rzetelnie, bez popisywania się wiedzą i uszczypliwości, na czym zyskała atmosfera imprezy) Można było poczuć, że dla organizatorów celem nadrzędnym jest jakość historyczna rekonstrukcji, nie zaś chęć reklamowania siebie jako znawców i decydentów. Co więcej, ze swej strony autorzy widowiska włożyli także masę pracy, w związku z czym wymagania wobec przybyłych uczestników były w pełni uzasadnione.

Tak na przykład, kwestia broni strzelającej - zadbano o wystarczającą jej ilość, obyło się zatem bez upokarzających przepychanek i żonglerek tym "dobrem", które jedynie psują relacje między grupami uczestników. Co więcej, postarano się, aby na miarę możliwości wyposażyć wszystkich w jak najbliższe prawdy historycznej modele broni - obie strony, polska i niemiecka otrzymały karabinki k98 systemu mausera, co doskonale prezentowało się w bitwie. Duży oddział polski, prowadzący ogień z MAUSERÓW robił wrażenie. Drobiazgiem jest w tym momencie niemieckie pochodzenie karabinków, zwłaszcza, że gros udostępnionych egzemplarzy posiadał kolby z płaską stopką w miejsce charakterystycznego niemieckiego "głębokiego" trzewika. Odrobina wyobraźni u większości "polaków" którzy w punkcie wydawania broni prosili o takie "bardziej polskawe" karabiny dokonała reszty. Dociekliwi łowcy przekłamań znaleźć mogli bodaj czy nie jedną jedyną sztukę karabinu mosina, za to w rękach kawalerzysty - co wygląda zdecydowanie lepiej.

Poza tym, wydano naprawdę przyzwoite racje amunicji, więc sama strzelanina też wyglądała imponująco. Mocnym atutem był udział cekaemu wz.30 z instalacją gazową. Autor scenariusza dbał też o racjonalne nasycenie linii bronią zespołową - tak, aby prawdzie regulaminowej stało się zadość. Nadmiar rkm-ów Browninga został za kulisami, nie było też szturmów na bagnety z Urami w dłoniach, jak to się niekiedy zdarza.

Podobnie rzetelnie zaplanowano przebieg epizodów - wyznacznikiem nie była tutaj matejkowska malowniczość, a realizm historyczny. Wydłużono dystans prowadzenia walki ogniowej - nie było w Woli Gułowskiej komicznego strzelania do siebie z broni długiej na dystansie 5 metrów. Brakło również "nieśmiertelnych herosów" - ranni i zabici zostali wyznaczeni uprzednio, nie zapomniano o tym detalu w ferworze przygotowań, i przyznać trzeba, że rekonstruktorzy w ramach pododdziałów sami tego przestrzegali.

Skromna nasza relacja nie wyczerpuje oczywiście tematu, trzeba zatem poprzestać na podsumowaniu, że tegoroczna Wola Gułowska była imprezą o wysokim standardzie. Dla "Siedemnastaków" zaś miała dodatkowy walor sentymentalny, nie tylko jako historyczne starcie odtwarzanej przez nas jednostki. Oto minęły trzy lata od naszego pierwszego występu w aktualnym składzie. Wspomnienia rozbudziły lokalne przysmaki, zapamiętane z poprzedniej wizyty - tradycyjne cukrowe szczypki i doskonała miejscowa oranżada. Kto wie, może można je tu było kupić już 71 lat temu...

[MM]

[foto: Joanna Mielczarek]



Galeria zdjęć